Tego dnia byłam wściekła. Poprostu wściekła. Od rana właściwie nie mogłam powiedzieć, czemu, ale potem już mało mnie to obchodziło. Po kolei wyglądało to mniej więcej tak - śniadanie. To, że sowa zrzuciła mi na głowę paczkę, to jeszcze bym wytrzymała, tyle że była to książka. No dobrze, takie rzeczy się zdarzają. I to całkiem rzadko. Nawet to, że książka była pod tytułem ,,Wszystko o królikach'', i wpadła do budyniu. Na co mi była taka książka?! Ale cóż. Pierwszą lekcją tego dnia były Eliksiry. To raczej dobrze - zawsze można było pośmiać się z Gryfonów i zarobić dodatkowe punkty, w końcu Horacy był naszym opiekunem. Szybko weszłam do lochów. Nie no, pomyślałam, poprostu świetnie. Lekcja z Krukonami. Z tymi nie ma lekko. Ale dobra, Gryfoni byliby gorsi. Lekcja minęła całkiem spokojnie, nie licząc tego, że pomyliłam składniki i wyrosły mi niebieskie królicze uszy. Minęłam dwie godziny Latania na Miotle (czyli najlepszej lekcji), spędzając je w skrzydle szpitalnym i pijąc jakieś okropieństwo, żeby mi nie dorósł jeszcze króliczy ogon. Uszy w końcu zniknęły, i pomknęłam na Transmutację. Już wtedy miałam dość Transmutacji. Szczególnie w królika. Trochę spóźniona wbiegłam do sali i usiadłam w najbliższej ławce. Położyłam torbę na ziemi i rozejrzałam się. O nie, tylko nie to. Gryfoni. Lekcja z Gryfonami. Myślałam, że rzucę książkami o tablicę. W innych okolicznościach cieszyłabym się, że mogę dokuczyć Gryfonom, tyle że niewiele metrów dalej stałą McGonagall. Ale to nic, pomyślałam, jeszcze przyjdzie wiele okazji. Słuchałam jednym uchem tego, co mówiła McGonagall, a potem nauczycielka położyła przed nami... króliki. I kazała przetransmutować.
Myślałam, że mnie krew zaleje.
Gryfoni zaczęli mi docinać (zapewne już się dowiedzieli o moim króliczym wypadku), mówiąc coś w stylu: ,,McGonagall potrafi być złośliwa'', albo: ,,Ty już powinnaś wiedzieć, jak to się robi'', i tak dalej.
Później poszłam na obiad. Ledwie nie usiadłam, kiedy poczerwieniałam ze złości. Królik. W sosie pomidorowym.
...Nie wiem, jak to opisać. Poprostu myślałam, że wszystkich Avadą potraktuję, grzecznie mówiąc.
- Co... tu... robi... ten... KRÓLIK?! - zapytałam, starając się powstrzymać emocje. Odezwał się jakiś Ślizgon:
- Och, kuzyn? Tak mi przykro. - Połowa stołu Slytherinu wybuchła śmiechem.
Wtedy już nie wiedziałam, czy jestem czerwona ze wstydu, czy ze złości. Kolejną lekcją była wampirologia. No i wszystko by było okej, ale...
W tym dniu zawsze było jakieś ale.
Ale po pierwsze: gość od wampirologii wkurzył się na nas (skąd ja to znam, pomyślałam)
Po drugie: kazał nam do jutra napisać wypracowanie o zmysłach wampirów na 3 rolki pergaminu!
I po trzecie...: mówił nam o zwierzętach, których wampiry absolutnie nie jedzą. Między innymi króliki...