poniedziałek, 1 października 2012

Między innymi króliki...

Tego dnia byłam wściekła. Poprostu wściekła. Od rana właściwie nie mogłam powiedzieć, czemu, ale potem już mało mnie to obchodziło. Po kolei wyglądało to mniej więcej tak - śniadanie. To, że sowa zrzuciła mi na głowę paczkę, to jeszcze bym wytrzymała, tyle że była to książka. No dobrze, takie rzeczy się zdarzają. I to całkiem rzadko. Nawet to, że książka była pod tytułem ,,Wszystko o królikach'', i wpadła do budyniu. Na co mi była taka książka?! Ale cóż. Pierwszą lekcją tego dnia były Eliksiry. To raczej dobrze - zawsze można było pośmiać się z Gryfonów i zarobić dodatkowe punkty, w końcu Horacy był naszym opiekunem. Szybko weszłam do lochów. Nie no, pomyślałam, poprostu świetnie. Lekcja z Krukonami. Z tymi nie ma lekko. Ale dobra, Gryfoni byliby gorsi. Lekcja minęła całkiem spokojnie, nie licząc tego, że pomyliłam składniki i wyrosły mi niebieskie królicze uszy. Minęłam dwie godziny Latania na Miotle (czyli najlepszej lekcji), spędzając je w skrzydle szpitalnym i pijąc jakieś okropieństwo, żeby mi nie dorósł jeszcze króliczy ogon. Uszy w końcu zniknęły, i pomknęłam na Transmutację. Już wtedy miałam dość Transmutacji. Szczególnie w królika. Trochę spóźniona wbiegłam do sali i usiadłam w najbliższej ławce. Położyłam torbę na ziemi i rozejrzałam się. O nie, tylko nie to. Gryfoni. Lekcja z Gryfonami. Myślałam, że rzucę książkami o tablicę. W innych okolicznościach cieszyłabym się, że mogę dokuczyć Gryfonom, tyle że niewiele metrów dalej stałą McGonagall. Ale to nic, pomyślałam, jeszcze przyjdzie wiele okazji. Słuchałam jednym uchem tego, co mówiła McGonagall, a potem nauczycielka położyła przed nami... króliki. I kazała przetransmutować.
Myślałam, że mnie krew zaleje. 
Gryfoni zaczęli mi docinać (zapewne już się dowiedzieli o moim króliczym wypadku), mówiąc coś w stylu: ,,McGonagall potrafi być złośliwa'', albo: ,,Ty już powinnaś wiedzieć, jak to się robi'', i tak dalej. 
Później poszłam na obiad. Ledwie nie usiadłam, kiedy poczerwieniałam ze złości. Królik. W sosie pomidorowym. 
...Nie wiem, jak to opisać. Poprostu myślałam, że wszystkich Avadą potraktuję, grzecznie mówiąc. 
- Co... tu... robi... ten... KRÓLIK?! - zapytałam, starając się powstrzymać emocje. Odezwał się jakiś Ślizgon: 
- Och, kuzyn? Tak mi przykro. - Połowa stołu Slytherinu wybuchła śmiechem. 
Wtedy już nie wiedziałam, czy jestem czerwona ze wstydu, czy ze złości. Kolejną lekcją była wampirologia. No i wszystko by było okej, ale... 
W tym dniu zawsze było jakieś ale. 
Ale po pierwsze: gość od wampirologii wkurzył się na nas (skąd ja to znam, pomyślałam)
Po drugie: kazał nam do jutra napisać wypracowanie o zmysłach wampirów na 3 rolki pergaminu!
I po trzecie...: mówił nam o zwierzętach, których wampiry absolutnie nie jedzą. Między innymi króliki...