środa, 3 października 2012

"Na za małe slipy Flitwicka - chyba sobie jaja robisz?!"

Szłam bardzo powoli pustym korytarzem. Światło księżyca wkradało się poprzez ogromne okna. Nie lubiłam tego miejsca. Wszystko było takie... widoczne. Przeszkadzało to szczególnie wtedy, gdy przemycało się szczeniaka z pokoju wspólnego Krukonów do chatki Hagrida. Przy okazji parę ściąg dla Gryfonów na transmutację, jakiś składnik eliksirów dla jednej Puchonki i ciastko z marmoladą dla Kła. W ten sposób jeszcze trudniej było się ukryć przed Filchem czy panią Norris w razie potrzeby. "Stary, gburowaty grzyb." - pomyślałam. "Przydałaby się peleryna niewidka." Przemknęłam na palcach obok biblioteki, ominęłam Irytka, który bazgrał coś na ścianie koło Wielkiej Sali i wybiegłam na błonia. Ach, świeże powietrze... Cichy śpiew nocnych, zmutowanych ptaków, niewyraźne światło padające prosto z drewnianego domku, czwórka Gryfonów biegająca wkoło wierzby bijącej, nic nie mogło mnie... Zaraz. Gryfoni?! Przystanęłam w miejscu i przetarłam oczy - z nikim innym nie dało się ich pomylić. Spokojnym krokiem ruszyłam w stronę drzewa.
- A co wy tu wyrabiacie w środku nocy!? - krzyknęłam tuż nad uchem wysokiego czarnowłosego chłopaka.
- Blackrose! My właśnie... - Syriusz rozejrzał się niespokojnie. - Wracamy do dormitorium.
Skrzyżowałam ręce na piersi i zmierzyłam ich wszystkich podejrzliwym spojrzeniem. Nic się nie zmienili od drugiego roku.
- Riso, czy powiesz nam co ty tu wyrabiasz?
- Nie, Luniaczku nie mogę. Tajna misja. - uśmiechnęłam się.
- Skąd wiesz, że nasza też nie?
- Przymknij się, Potter. - syknęłam naśladując McGonagall.
- Wracaj do swojej wieży. Podobno roi się tu od wilkołaków.
Pettigrew, Black, a razem z nimi James wybuchnęli gromkim śmiechem. Po twarzy Remusa przemknął się cień uśmiechu, ale od razu znikł jakby zgaszony jakimś wywarem od Slughorna. Zawsze darzyłam go większą sympatią niż pozostałą trójkę. Był taki spokojny i miły. Nie mówię, że nie miał nic za uszami, ale tak po prostu... Zwróciłam się w kierunku Zakazanego Lasu, gdyż przypomniało mi się o szczeniaku trzęsącym się z chłodu pod szatą. Jesień nie należała do moich ulubionych pór roku. Pomachałam chłopakom na pożegnanie i sprężystym krokiem ruszyłam dalej.

* * *

- Idealnie, Riso jestem naprawdę zszokowany! Wykonałaś to najlepiej z całej klasy! - Flitwick był pod wrażeniem wyników mojej pracy na lekcji. - Bardzo dobrze! Bardzo dobrze!
Krukoni zmierzyli mnie ponurym spojrzeniem. Taka mała, cicha myszka zawsze siedząca gdzieś w kącie, niewiele zgłaszająca się, za to bardzo pracowita i uprzejma - najlepsza z całej grupy. Tak postrzegali mnie ci, którzy mnie nie znali. Po drugiej stronie klasy Fred i George szczerzyli w moją stronę zęby. Minerwa mogła być zniesmaczona, że miała pod swoimi skrzydłami takich figlarzy, a jednak starała się wymierzać dla nich mniej surowe kary niż dla pozostałych uczniów. Po zaklęciach skierowałam się do lochów. Nie mnie jedyną to miejsce przerażało. Minęłam parę Ślizgonek jednocześnie przewracając się o ich długie szaty. Runęłam jak spetryfikowana na ziemię.
- Bardzo przepra... Black. - mruknęłam. Ten dzień nie mógł zacząć się gorzej.
- Risa! - przez korytarz poniósł się jej skrzekliwy głos. - Jak miło się widzieć.
- Niestety nie mogę powiedzieć tego samego o Tobie, Bellatrix. - otrzepałam sweterek i spojrzałam z chłodem w jej okrągłą twarz.
- Proszę, proszę, proszę... Kotek ma pazury. - zakpiła.
Poczułam czyjąś dłoń na swym ramieniu.
- Chodźmy. - Lily pociągnęła mnie w stronę klasy.
- Evans, nie tak prędko! Zapomniałaś mi się pokłonić szlamo!
Przez dłuższy czas jej piskliwy skrzek niósł się za nami jak echo. Szczęście, że Ślizgoni mieli w tym roku eliksiry z Puchonami, bo chyba podmieniłabym jej dziś sok dyniowy.

***

Siedziałam w sowiarni. Gwiazdy wesoło mrugały przez zaparowane szyby. Wzięłam pędzel i zamaszystym ruchem przejechałam nim po pergaminie. Pojawiła się jednolita zielona linia. Spojrzałam się na kartkę i odrzuciłam ją w bok razem z farbami.
- To wszystko nie ma sensu! W ogóle nie ma sensu! Nic nie ma sensu!
- Skoro wszystko nie ma sensu i nic nie ma sensu, to coś jednak musi mieć sens prawda? - usłyszałam za sobą ciepły chłopięcy głos. Odwróciłam się powoli - Lupin. Uśmiechnęłam się mimowolnie i oplotłam kolana rękoma. Usiadł obok mnie i wyszczerzył zęby.
- Co ty tu robisz tak sama?
- A ty co tu robisz tak sam?
- Nie jestem sam, jestem z tobą.
Pokręciłam z rozbawieniem głową.
- Filozof się znalazł. - mruknęłam.
- Powiesz mi w końcu co nie ma sensu? - rzekł po dłuższej chwili milczenia.
- A po co chcesz to wiedzieć?
- Jestem twoim przyjacielem. - odparł spokojnie.
Zawsze musiał mieć rację.
- Tak szczerze? - kiwnął głową. - To sama nie wiem.
Zakryłam twarz dłońmi.Remus spojrzał na mnie i wybuchnął śmiechem.
- Chodź. - podał mi rękę i razem pozbieraliśmy moje rzeczy.
Ruszyliśmy nie oglądając się za siebie. To dziwne, że w środku nocy spacerowaliśmy sobie jak gdyby nigdy nic po zamku. Odprowadził mnie pod samą wierzę, pomachał na pożegnanie i oddalił się bez słowa. Rozwiązałam zagadkę i weszłam po cichu do pokoju wspólnego. Padłam zmęczona na fotel. Dopiero północ.
- Gdzie to się włóczymy? - przed kominkiem siedziała również Cho.
- Nie zauważyłam cię.
- Tak trudno pamiętać o koleżance z dormitorium? - uśmiechnęła się.
- Byłam z...
- Wiem, wiem. Ostatnio dużo czasu spędzasz z tymi gryfonami. - westchnęła.
- Zazdrościsz?
- Na za małe slipy Flitwicka - chyba sobie jaja robisz?! - to stwierdzenie wywołało u nas taki napad śmiechu, że obudziłyśmy wszystkich Krukonów i idąc po schodach na górę poprzewracałyśmy kilka cennych waz. Taki tam tradycyjny dzień, bardzo normalnej dziewczyny z jej strasznie pokręconego życia. Jestem nienormalna i się do tego przyznaję, a co mi tam... :]

Stwierdzenie na dziś? ~Przyjaciele są jak ciche anioły, podnoszą nas, gdy nasze skrzydła zapominają jak latać.

~ Risa BlackRose

Przepraszam za moją nazwę (H.Granger) :)